W ostatnim artykule starałem sie opisać mechanizmy funkcjonowania teamu stringerów na wielkim turnieju wielkoszlemowym jakim jest Australian Open. Było dużo blichtru i?pudru – rewelacyjnych opinii zespół Yonexa tak naprawdę nie zebrał. Nie zebrał poniewaz sytuacja na wielkich turniejach to realistyczne odzwierciedlenie zawodu stringera – profesji, która jest częścią bardzo niszowego rynku tenisowego. Ale po kolei.
Aby uzmysłowić sobie jak trudnym rynkiem jest tenis musimy na chwilę przestać myśleć o zarobkach Federera, jego zegarkach i szampanach. Musimy przestać patrzeć na tenis przez pryzmat kolejnych restauracji otwieranych przez Djokovica i jego bezglutenowych pewnie sałatkach. Spójrzmy na tenis przez pryzmat statystyk. A właściwie jednej podstawowej statystyki – ilości sprzedawanych rakiet rocznie. Różne źródła rożnie podają (swoją drogą to kolejny argument na niszowość naszego sportu – ciężko nawet o oficjalne statystyki) ale możemy szacować, że rocznie na świecie sprzedawanych jest około dziesięciu milionów rakiet. I mówimy tu o wszystkich rakietach – najwyższej jakości (performance frames), dla początkujących i juniorskich. Dużo czy mało? Uważam, że szokująco mało. Dla porównania – najlepiej sprzedający się JEDEN but Asicsa do biegania to dziewięć milionów sztuk rocznie! JEDEN model buta warty tyle co cały rynek rakietowy. I w takim środowisku przetrwać muszą stringerzy. Jak to wygląda?
Stringer, chociaż właściwie powinienem napisać RACQUET TECHNICIAN to osoba zajmująca sie rakietą. Prawidłowe naciągnięcie to tylko jeden aspekt pracy, dobry racquet technician powinien umieć tuningować rakietę (customising), zmienić rozmiar rączki (pallet change), nałożyć rękaw zwiększający objętość rączki (heat sleeve), wymienić przelotki (grommets). Musi tez umieć perfekcyjnie założyć owijkę bazową (base grip) jak i nawijkę (overwrap) – szczególnie te bazowe są trudniejsze do nałożenia niż mogłoby się wydawać. Jeśli chodzi o naciąganie to musimy umieć naciągnąć szybko i precyzyjnie. Najpowszechniej respektowanym, drugim krokiem (pierwszym jest podstawowy ?Certified Stringer?) w karierze stringera jest MRT, czyli Master Racquet Technician. Egzamin jest dość trudny. Delikwent dostaje rakietę i w pół godziny musi bezbłędnie zmienić przelotki, nałożyć rękaw zwiększający objętość rączki, założyć owijkę bazową i nawijkę oraz naciągnąć rakietę naciągiem naturalnym (natural gut). Ocenia się jakość robocizny wyjątkowo skrupulatnie.
Egzamin najlepiej zdać po skończeniu kursu w jednej z wiodących organizacji zrzeszających najlepszych racquet technicians. Na każdym kontynencie powstają organizacje wywodzące się z europejskiej ESRA (European Stringer Racquet Association). Po uzyskaniu stopnia MRT możemy ubiegać się o stopień Pro Tour Stringer Certification. Uprawnia on do naciągania rakiet na turniejach ATP i WTA?teoretycznie?
Teoretycznie, bo w praktyce niestety często jest tak, że bycie świetnym w swoim fachu i posiadanie najwyższych certyfikatów nie gwarantuje, że będziemy pracować w Indian Wells lub w Monte Carlo robiąc rakiety dla najlepszych. Jak to w życiu, liczą się koneksje i czasem jest tak, że ledwie przeciętny stringer dostaje fajną fuchę na dużym turnieju. Żeby nie było że uprawiam tu zrzędliwość – statystycznie pewnie na wielkich turniejach zdecydowana większość ma porobione certyfikaty i jest po prostu świetnymi fachowcami. Zrzędzę jednak bo osobiście znam wielu fenomenalnych racquet technicians, którzy nie łapią sie na największe turnieje z powodów, nazwijmy to, politycznych?
Wspomniałem na początku, że na tegorocznym Australian Open z jakością naciągania nie było najlepiej. Podobnie jest na wielu wielkich turniejach. Dlaczego nie jest perfekcyjnie tam gdzie jakość powinna być najlepsza? Odpowiedź jest prosta. Naciąganie rakiet to coraz częściej ważna część marketingu dla największych firm sprzętowych. Znów przykład Australian Open. Przez dekady turniej ten obsługiwany był przez lokalne serwisy/sklepy. W latach 2006-2008 oficjalnym serwisem turniejowym był Topserve dowodzony przez absolutnego guru wśród Racquet Technicians – Rona Kohn?a. Jakość świadczonych usług była nieprawdopodobna. Ron według wielu to taki tenisowy odpowiednik słynnego trenera Manchesteru United – Sir Alexa Fergusona, czyli człowiek mający fioła na punkcie szczegółu. Ron zbierał przez trzy lata prawdziwy dream team. Pracowano na niezwykle popularnych maszynach jego autorskiego projektu. Nie płacono związkowi australijskiemu ani centa, zarabiano jak wszędzie na naciągniętej rakiecie. Po podliczeniu gigantycznych kosztów Ron i jego Topserve wychodził na plus dopiero po sprzedaży maszyn po turnieju. Mimo, iż gracze byli zachwyceni poziomem usług to włodarze Australijskiego Związku rozpisali przetarg na serwis w roku 2009. Problem polegał na tym, że związek otrzymał ofertę od Wilsona w wysokości 50000 dolarów australijskich? za możliwość bycia serwisem. Czyli doszło do sytuacji, w której świadczący usługę oferował, że za świadczenie usługi? zapłaci. Topserve zrezygnował i od 2009 roku naciąganie na Australian Open jest w rękach firm wykorzystujących ten fakt do promocji własnej marki. Jako, że za promocję i reklamę trzeba słono płacić, to tnie się koszty aż miło – zaczynając od wynagrodzenia naszych bohaterskich racquet technicians. Niskie płace oczywiście spowodowały, że znaczna część dream teamu Rona Kohn?a w krainie kangurów już się nie pojawiła…
Legendarna Precision 700 – maszyna Australian Open 2006-2008
Coraz słabsza jakość usług na wielkich turniejach spowodowała popyt na osobistych stringerów/racquet technicians. Z czołowymi zawodnikami podróżują renomowani fachowcy lub kilkuosobowe firmy. Jednym z najbardziej znanych magików od rakiet jest Czech z Nowego Jorku – Roman Prokes. Człowiek legenda, fachowiec bez którego Andre Agassi (czemu dał wyraz w swojej biografii ?Open?) nie wyobrażał sobie turnieju. Obecnie jednak zdecydowanym liderem pośród firm/osobistych stringerów jest słynne P1- Priority One. Założone w 1998 roku przez Nate?a Ferguson?a – stringera Pete?a Samprasa, P1 składa sie obecnie z trzech fachowców i świadczy usługi dla absolutnego topu – Federera, Djokovica, Murraya, Wawrinki i wielu innych. Gracze wykupują roczne pakiety. Najdroższy, za kilkadziesiąt tysięcy dolarów rocznie oznacza, ze Nate i jego skromna ekipa będą naciągać dla klienta w hotelu na turniejach wilekoszlemowych i Masters Series. Dodatkowo, każdy gracz otrzymuje też rakiety po tuningu (rączka zrobiona na zamówienie, idealna waga, balans i swing weight).
P1 przygotowuje rączki na zamówienie dla Stana Wawrinki
Tak pakowana jest każda rakieta, która przechodzi przez P1
Ron Kohn, Prokes prowadzą na co dzień sklepy/serwisy, Nate pracuje głównie dla graczy zawodowych. Najlepsi w swoim fachu mają się dobrze, ale nie można powiedzieć by dorobili się na pracy z rakietami kokosów. Koszty Nate?a są ogromne, na koniec roku, mimo obsługi dziesiątek graczy, zostaje kwota co najwyżej solidna. Praktycznie poza P1 i paroma wyjątkami, każdy z wybitnych racquet technicians pracuje w sklepie/serwisie lub w Pro Shopie przy klubach tenisowych. Tam stawki są podobne na całym świecie: 20-30 dolarów, 15 funtow?30 złotych za naciągniętą rakietę. Dziesięć sztuk dziennie i da się wyżyć – nie trzeba więc liczyć tylko na coraz skromniejsze wypłaty na największych turniejach.
Przedstawiłem wizję mało optymistyczną więc na koniec chciałbym trochę pozytywniej. Jeśli pasjonuje cię techniczny/sprzętowy aspekt tenisa to kariera racquet technician jest naprawdę fascynująca. Jeśli jesteś gotowy na ciężką pracę oraz masz wystarczająco dużo samozaparcia i pasji, masz duże szanse wylądować kiedyś na Wimbledonie i naciągać dla najlepszych. Jeśli do naciągania dla gwiazd tenisa dołożysz pracę gdzieś przy klubie tenisowym, w serwisie/sklepie lub na własny rachunek to nie zginiesz. Może nie dorobisz się milionów, ale nie samymi pieniędzmi człowiek żyje (dobry banał, nie?). Pamiętaj jednak – tenis to niszowy rynek a jak to w niszy bywa ? przetrwają tylko najlepsi.