Wczoraj wieczorem mieliśmy zbiórkę na Okęciu. Byłem zaskoczony punktualnością ekipy Fed Cup. Spóźniłem się 2 minuty, a jednak byłem na miejscu ostatni 😉 Czekali już na mnie Ala Rosolska i Dawid Celt. Mieliśmy jeszcze dobre 2 godziny do odlotu, ale wiadomo jak to jest z odprawami lotów do Izraela – czasami potrafią się okrutnie przedłużyć i skomplikować. Tym razem bez bólu przeszliśmy puste sale odpraw. Wkrótce dołączyła do nas wesoła gromadka w postaci Magdy Linette, Uli i Agnieszki Radwańskich, które przyleciały z Poznania i Krakowa.
Lot mieliśmy do Tel Avivu, gdzie połączyliśmy siły z kapitanem Tomkiem Wiktorowskim i oddaliśmy się 5 godzinnemu koczowaniu na lotnisku w oczekiwaniu na samolot do Eilatu. Samolot zresztą stał się obiektem naszych żartów, gdyż już na pierwszy rzut oka widać było, że nie będzie to jego „dziewiczy rejs” i jakoś musieliśmy oswoić nasze lęki. Maszyna przypominała garażową konstrukcję z dwoma śmigłami, która niejedną przygodę w przestworzach ma już za sobą.
Z umiarkowanymi problemami dotarliśmy do uroczego hotelu, pięknie usytuowanego między morzem a skałami. Widać sezon za pasem – obsługa z prędkością światła rozkłada trawniki z dywanów i z każdą sekundą jest coraz dostojniej w naszej okolicy.
Posiłki mamy na miejscu i dzielimy stołówkę z czternastoma pozostałymi drużynami. Bardzo mi pasuje ta, niemalże olimpijska atmosfera. A propos – jestem miło zaskoczony otwartością, poczuciem humoru i rozśpiewaniem naszej kobiecej drużyny.
Krótka drzemka, pobudzenie siłowe na sali gimnastycznej i wieczorem ruszyliśmy na podeschnięte korty (do tej pory cały czas siąpiło).
Wieczorny trening został wykonany z wiadomych powodów „na śpiocha”, ale tak miało być – delikatne rozpoznanie terenu po nieprzespanej nocy w podróży. Teren zawodów sympatyczny z małym wyjątkiem. Identycznie jak rok temu na Davis Cup’ie w Tel Avivie tu również organizatorzy pomalowali kort centralny na nowo tuż przed rozgrywkami. Rezultat tego manewru jest taki, że „central” jest niewyobrażalnie wolny i nie ma mowy o najmniejszym poślizgu (istotne dla obciążeń narządu ruchu). Z pewnością nie jest to w smak ani Agnieszce ani Uli. No ale…
Dzień 2 – wtorek
Na niebie lampa od rana. Dla zawodniczek to chleb powszedni, wszak cały cykl turniejów WTA to istna pogoń za słońcem, ale dla mnie – egzotyka i duża frajda.
Cieszy mnie fakt, że oprócz zrozumiałego poczucia „zmęczenia materiału” po ostatnich turniejach i 40 godzinnej podróży powrotnej z Australii zawodniczki nie skarżą się na poważniejsze kontuzje.
Szybkie wytracanie szybkości piłki po jej odbiciu od kortu wymusza u tenisistek głębokie podchodzenie pod piłkę i wyraźne przechodzenie sylwetką przez punkt odbicia piłki. Każde lenistwo w podejściu do piłki kończy się ratowaniem sytuacji przez samą rękę, czyli przeciążaniem barku, łokcia i mięśni przedramienia. Tak więc Tomek i Dawid robią wszystko aby tego lenistwa było u dziewczyn jak najmniej, a ja sprawdzam na leżance na ile udało się im to zadanie zrealizować. Organizmu nie da się oszukać. Relaksuje i rozciągam bolesne mięśnie, pomagam zabezpieczyć odciski i pęcherze, ale staram się przede wszystkim pomóc im dbać o siebie samodzielnie. Każdej z zawodniczek zakładam kartę badań tenisisty gdzie uzupełniam informacje na temat dolegliwości i obecnego stanu funkcjonowania ich organizmów. Będziemy okresowo powtarzać takie badania i oceniać zmiany. Profilaktyka na pierwszym miejscu. Cieszy mnie fakt, że Tomek równie poważnie podchodzi do kwestii prewencji urazów. Prowadzimy ciekawe rozmowy na temat sposobu wykonywania uderzeń przez poszczególne zawodniczki. Dyskutujemy jak powinien wyglądać ruch aby był jak najmniej obciążający dla ciała tenisistki, jak najbardziej efektywny z punktu widzenia biomechaniki i, co nie mniej ważne, jak najbliższy naturalnego ruchu.
Widać, że dziewczyny czują się na kortach coraz lepiej i po 2 udanych treningach czas udać się na oficjalną kolację. Wraz z Dawidem nie uczestniczyliśmy w niej – mieliśmy jedynie 6 zaproszeń na 7 osób…
Swoją drogą jedzenie jest pyszne. Niektórych to martwi i muszą walczyć ze swoją słabą „silną wolą” ale ja z Alicją robimy masę 😉
Jutro o 10 rano gramy pierwszy mecz grupowy z Luxemburgiem.
Dzień 3 – środa
Mecz udany i bez większych strat energetycznych. Najpierw Ula odprawiła Claudine Schaul 6-2 6-2, a potem Aga zwyciężyła Anne Kremer wynikiem 6-1 6-1. Na moje oko obie grały co najmniej przyzwoicie, szczególnie zważywszy na kręcący wiatr. Są ze swoich występów umiarkowanie zadowolone, ale dziewczyny chyba już tak mają 😉 – są bardzo wymagające wobec siebie. Może właśnie w tym tkwi tajemnica ich sukcesu…
Robi na mnie wrażenie sposób w jaki dziewczyny przygotowują się do meczu. Chyba bokserzy przed walką zużywają mniej tejpów co nasze drobne wojowniczki rutynowo zabezpieczając swoje palce, stopy i plecy. Widać, że znają swoje organizmy doskonale i ja też staram się pokornie czerpać wiedzę z ich, mimo nikczemnego wieku, bardzo dużego doświadczenia. No ale jest to kolejny element profilaktyki więc niech trzymają tak dalej.
Na koniec Ala z Magdą pokonały parę luxemburską w składzie Laura Correia – Tiffany Corneluis stosunkiem gemów jak w meczu u Isi. Nasze zawodniczki od pierwszej piłki dominowały nad przeciwniczkami i podobała mi się ich konsekwencja w ciągłym wywieraniu presji – Magda poprzez świetny serwis, a Alicja szybkimi przecinkami na siatce.
Jutro podejmujemy Chorwację i na pewno nie będzie to już taki spacerek.
Dzień 4 – czwartek
Mecz okazał się łatwiejszy niż przypuszczaliśmy. Ula sprawnie poradziła sobie z piętnastoletnią Donną Vekic (6-3 6-3), następnie Isia pokazała ogromną przewagę nad Petrą Martic (6-0 6-3) i na koniec Ala z Magdą dokończyły dzieła pokonując parę Donna Vekic – Ani Mijacika (7-5 7-5).
Lekcja z dnia dzisiejszego – fizjo musi mieć w swoim czarodziejskim plecaczku pilnik do paznokci, spinki do włosów i inne kobiece akcesoria. Nie ma lekko, to nie są wczasy 😉
Wieczorem przyleciał do nas nowy, chorwacki trener Uli – Borna Bikić. Bardzo wesoły, sympatyczny, z niezmiernie rozbudowanymi jak na tenisistę bicepsami…
Jutro czeka nas spotkanie z Rumunią, która tak jak my ma 2 zwycięstwa. Kto wygra, ten wychodzi z grupy.
Dzień 5 – piątek
Dzień zaczęliśmy od porażki. Ula nie poradziła sobie z Simoną Halep. To już trzecie spotkanie między tymi zawodniczkami. Niestety i tym razem górą Rumunka, ale mecz był bardzo wyrównany. Szczególnie w pierwszym secie dużo się działo na korcie. Ula zaczęła trochę spięta, ale ze stanu 2-5 w pięknym stylu wyszła na prowadzenie 6-5. Kolejny gem i tie-break to doskonała gra z obu stron, jednak w najważniejszych momentach szczęście i nieludzka precyzja były po stronie przeciwniczki. Dogrywka zakończyła się zwycięstwem Halep 9-7 i niekorzystną dla nas korektą piłki setowej przez sędziego głównego. Set drugi, zacięty ale już nie aż tak dramatyczny, powędrował również na konto Rumunki (6-4).
Następnie na kort weszła Agnieszka i słusznej postury Irina-Camelia Begu. Od początku Isia pokazała klasę i nie zamierzała oddawać przeciwniczce żadnych punktów za darmo. Na koniec spotkania tablica wyników pokazała stan 6-1 6-3 dla Polski.
Po 2 dniach gier Rumunki również mają na koncie komplet zwycięstw nad innymi narodowościami. W takiej sytuacji decydujący o tym, kto wyjdzie z grupy będzie debel. Decyzją kapitana, na kort wejdą siostry Radwańskie.
Od zakończenia meczu starszej siostry do rozpoczęcia kolejnego spotkania mam 25 minut aby przygotować zawodniczki do gry. Ula skarży się na ból w przedniej okolicy uda. Wygląda na to, że źródłem bólu jest naciągnięty mięsień czworogłowy uda. Ta informacja oznacza dla mnie tyle, że za niewiele ponad kwadrans tenisistka, oprócz standardowych działań dotyczących zabezpieczenia na mecz stóp, plęców i odcisku na ręce, musi mieć także wykonaną technikę plastrowania na bolesną okolicę w celu zmniejszenie działających na nią sił. Rzutem na taśmę udaje się dokonać niemożliwego i dziewczyny są gotowe do gry.
Po drugiej stronie siatki para Begu – Halep. Pierwszy set trochę dziwny. Zbyt wiele krosów i gry singlowej, za mało kombinowanej gry deblowej i wykorzystanych szans na przełamanie Rumunek 6-4 w plecy. To co się wydarzyło na korcie później jest możliwe chyba tylko w kobiecym tenisie. Prezentując ofensywną i konsekwentną grę, jaką sobie życzył Tomasz, Polska wygrywa 12 gemów pod rząd, nie tracąc przy tym ani jednego.
Wyszliśmy z grupy i jutro czeka nas prawdopodobnie wyrównany mecz ze Szwecją. Po raz pierwszy dla nas gra rozpocznie się po południu i zakończy wieczorem. Zobaczymy jak nasilony wiatr i obniżona temperatura wpłyną na dyspozycję zawodniczek…
Dzień 6 – sobota
Tradycyjnie na pierwszy ogień ruszyły drugie rakiety i Ula zmierzyła się z Sofią Arvidsson. Mecz niestety przegrany i raczej bez historii (1-6 2-6). Na pewno nie był to dzień naszej zawodniczki. Ewidentnie grało jej się ciężko, a przeciwniczka była wymagająca i prezentowała bezkompromisowy, atakujący tenis. Taki jest właśnie sport.
Kolejny mecz to Isia kontra Johanna Larsson. Wiał wiatr, który nie sprzyja grze Agnieszki. Przeciwniczka solidnie uderzała piłkę z forhendu, bekhendu, z nad głowy i rzetelnie wyprowadzała woleje. Niby większość argumentów po stronie Szwedki. Wynik: 6-1 6-0 dla Polski. Taki jest właśnie sport. Jak to Dawid powiedział: „fajnie mieć taką Isiunię w drużynie”…
Tak więc o wszystkim będzie decydował debel składający się z zawodniczek grających przed chwilą mecze singlowe.
Zbyt duża ilość niewymuszonych błędów nie pozwoliła nam pokonać równo grających Szwedek (4-6 3-6). Pozostał niedosyt. W tej sytuacji za rok ponownie będziemy rywalizować na poziomie rozgrywek I grupy strefy Euro – Afrykańskiej Pucharu Federacji.
Wyjazd z kobiecą reprezentacją był tak inny od tych z kadrą męską, że aż trudno je porównywać. Różnice można by zacząć wyliczać od ilości zużytych tejpów (dziewczyny biją chłopaków na głowę ;), przez sposób spędzania wolnego czasu, po podejście do całego procesu treningowego. Mogę jednak z łatwością dostrzec także wspólne cechy. Są nimi zaangażowanie kapitanów, zawodników i wszystkich ludzi związanych z organizacją tych imprez oraz świetna, sportowa atmosfera, jaką tworzą.
Zrelacjonował Krzysztof GUZOWSKI